Kiedy miałam cztery lata nie marzyłam o tym, że w przyszłości zostanę królewną (może już to powinno mnie zaniepokoić). Jakąś dekadę później kwestią życia i śmierci stało się wejście na Rohacz Płaczliwy. Po kolejnych dziesięciu latach wiem, że nie nic nie jest kwestią życia i śmierci. Diabelski młyn albo cichy chaos. Z nieba sypie się confetti. Zaciskamy zęby. Show must go on.
Miało być o czym innym. Wiem. Możliwe, że to brak dostatecznego szacunku dla konwencji spotkań zwanych „randkami” nie pozwala mi zacząć. Powoli, metodycznie.
Jeśli po głowie uporczywie kołacze ci się myśl o rezygnacji z wyjścia – zmuś się. Nieważne, że w tej chwili nie widzisz w tym absolutnie żadnego sensu. Podskoczy ci wynik na skali konsekwencji. Opłaca się.
Nawet jeśli na dworze jest 30 plus, nie rezygnuj ze sweterka. W chwilach skrajnego znudzenia zyskasz dodatkowe możliwości rozrywki: zdejmowanie–zakładanie (alternatywna wersja zabawy w ciepło-zimno), rolowanie rękawów, rozpinanie i zapinanie guziczków (guziczki akurat są nęcące niemal w każdej sytuacji).
Drinka wypij zanim opuścisz dom. Jeśli szukasz pretekstu do większego spóźnienia, tuż przed wyjściem zapragnij drugiego. Potem, w kawiarni, która stanowi domniemany cel waszej wędrówki, będziesz mogła z miną pełną wyższości (i wciągniętym brzuchem) oznajmić, że pijasz tylko wodę.
Jak najspieszniej, tonem możliwie niewinnym, zakomunikuj, że studiujesz psychologię. Nie zaszkodzi potwierdzić, że owszem, skanujesz wzrokiem i w ciągu kwadransa wyczytujesz wszystkie tajemnice ze strapionych dusz. Poza tym zamiast porannej kawy serwujesz sobie prozac, a pod poduszką trzymasz fotografię Freuda, celem uniknięcia lęku separacyjnego.
Przyznaj się z uśmiechem osoby w szczytowym stadium manii, że kochasz Pragę. Kolejność dalszych wyznań dowolna: narkotyzuję się zapachem przedwojennych kamienic, zaglądam do bram ciemnych i ponurych, gdy nie mogę spać – chodzę po dachach, jestem na „ty” z dresami (listę rozwijaj w oparciu o reakcje rozmówcy, jest szansa, że skrzywi się dość szybko, zacznie mówić o apartamencie na Kabatach, a ty przestaniesz się martwić, że może jednak wciąż cię lubi).
Nie przejmuj się, gdy chodzisz szybciej od niego. Jeśli nie zwątpi w twoją kobiecość, będzie musiał cię gonić. Kiedy zaś poziom frustracji i poczucia absurdu przekroczy punkt graniczny, nie powinnaś mieć problemów z ewakuacją szybką i bezbolesną.
Mniej więcej w ¾ spotkania (na zegarek spoglądaj z umiarkowaną ostentacją) poinformuj go o swojej nieuleczalnej (mimo tuzina terapii) klaustrofobii, która uniemożliwia podróże samochodem. Opcjonalnie przedstaw się jako fanatyczna ekofeministka, przemieszczająca się wyłącznie rowerem. To powinno skutecznie uchronić cię przed zatrważającą propozycją podwiezienia do domu (jeszcze tego by brakowało!).
I najważniejsze: niech ci nie zależy. Żadnych drżących rąk - nie rozlejesz tej cholernej herbaty.
C’est possibile.